środa, 9 października 2013

Historia Birkarta cz. I

Wkroczyłem na suchy przestwór oceanu. W promieniu wielu mil ode mnie nie było wody. Wydaje mi się, że najbliższy akwen mam za sobą- w Amisztarze, stolicy wielkiego imperium, leżącej na wyspie, na jeziorze nazywanym Źródłem Życia. Nie mam pojęcia czy rzeczywiście z tego miejsca wzięło się życie na świecie. Zapewne to kompletna bzdura, choć z innej strony skąd na pustyni obejmującej dobrą ćwiartkę kontynentu wzięli się ludzie? Przywędrowali tu z bezpiecznych terenów Równiny Argońskiej? Czy może z zalesionych obszarów na zachodzie? Może rzeczywiście ludzie nie wzięli się na świecie z jednego miejsca tylko wyewoluowali w wielu jednocześnie. Zresztą to nieważne. Mnie pierdoły o genealogii ludzkości nie interesują.
Trudno uwierzyć, że sam zaproponowałem wyprawę na bezkresną piaszczystą pustynię, by ratować beznadziejną sytuację.
Ale, jak już wspomniałem wyruszyłem z Amisztaru stolicy Imperium Orientu.

Dla Birkarta dotarcie do Amisztaru zdało się łaską bogów, w których nomen omen nie wierzył. Miesiąc podróży przez Szlak Orientu zdążył go zmęczyć i znudzić. Pracował jako członek obstawy kupców. Miał ich chronić przed potworami i bandytami, szczególnie niesławnym Vazotasem, zbuntowanym generałem armii Imperium Amisztraju. Wielbłądzie zady i piasek po sam horyzont to jedyne widoki jakie mógł podziwiać. Co prawda zniósł trud podróży w bezustannym skwarze i nocne postoje lecz najgorszą wadą wędrówki okazał się brak emocji- karawana nie została napadnięta, zupełnie jakby ktoś wiedział, że pilnuje jej mag. W dodatku żaden kupiec nie zabrał ze sobą córki lub choćby żony, którą mógłby zabawić w trakcie drogi. Po trzydziestu dniach niestrudzonej podróży na horyzoncie zamajaczyły najwyższe wieże i minarety Pałacu Sułtana. W takiej chwili pierwsza myśl jaka przychodzi człowiekowi do głowy jest taka: to Fata morgana. Umysł zmęczony monotonnią podsuwa oczom wyobrażenie wyglądu Amisztaru wykreowane zarówno przez wiedzę podręcznikową jak i historie opowiadane przez towarzyszących Birkartowi kupców i opowieści karczemne zasłyszane w innych zakątkach świata. Mimo, że wśród tych ostatnich znalazłyby się takie, które bez wątpienia zdałyby się bzdurami Birkart musiał przyznać im rację. Przecież bzdurą jest istnienie olbrzymiego akwenu znanego jako Źródło Życia na samym środku olbrzymiej pustyni Dinar. A każdy krok w kierunku wody zdawał tylko potwierdzać te bzdury.
Miasto Amisztar nie posiadało murów- naturalną ochronę przed wrogiem stanowi pustynia. W oddali, na wzgórzu majaczył Pałac Sułtana a pod nim, jak małych dzieci przy dziadku opowiadającym bajki roiło się od pomniejszych rezydencji, dworków i pałacyków zamożnych obywateli, ale wcale nie mniej pięknych. Dominującymi barwami były przeróżne odcienie żółtego i pomarańczowego i jak w każdym większym mieście czerwień. A najbardziej wyróżniającym się elementem architektury miasta był właśnie Pałac Sułtana z jego olbrzymimi minaretami i dziwactwami architektonicznymi. Minarety owe zostały zmyślnie wkomponowane w budynek, a mianowicie zdawały się wić wokół rogów budynku jak łodyga gigantycznej fasoli by z śmiałością wystrzelić ku niebu. Nie przewyższały jednak głównej wieży pałacu, która nie bez powodu porównywana jest do fallusa. Po świecie krąży plotka, że sułtan więzi w nich swoją córkę, choć zapewne bliższa prawdy jest teoria według której mieści się tam imperialny harem, pełen kobiet przeznaczonych do usługiwania urzędnikom dworskim. W tym drugim przypadku harem pełni też niemałe źródło utrzymania imperialnej rodziny, bo żony i konkubiny przebywają w innym miejscu. A przynajmniej niektóre. Kolejnym rzucającym się w oczy elementem były korytarze niczym wstęgi rozciągające się między minaretami i niektórymi częściami pałacu. Przypominały fale morskie rysowane przez małe dzieci z Królestwa Ithor. W dodatku wykonane były z marmuru zapewne sprowadzanego z Równin Argońskich, materiału niezwykle pięknego i co trzeba przyznać drogiego. W porównaniu do reszty miasta kolory Pałacu Sułtana były znacznie chłodniejsze, ale zarazem żywsze. Seledynowe ściany, lazurowe dachówki (choć przyjezdni mówili, że są po prostu niebieskie, autochtoni upierali się przy swoim nazewnictwie). W ciemności pałac wyglądał jak niebo upstrzone gwiazdami ponieważ w jego ściany wmurowane zostały kamienie szlachetne. Imperium Amisztraju może pozwolić sobie na taki przepych. Wszystkie budowle leżące poniżej okalało bogactwo zieleni- przerożne egzotyczne rośliny- bluszcze, winorośle i im podobne, trzymały je niczym niemowlę trzymający się matczynej piersi. W dodatku w powietrze ponad pałacykami strzelały strugi wody z okazałych fontann znajdujących się na dziedzincach. Niekiedy widać było przy nich feerię barw. Zabudowa, wcale nie była taka ścisła jak można przypuszczać po ludnym mieście na wyspie, dlatego między budynkami swobodnie rosły palmy w których cieniu każdy mógł odpocząć. Gdzieniegdzie znajdowały się parki i ogrody, sporych rozmiarów połacie zieleni w krajobrazie miasta. Tak, Amisztar to prawdziwy raj na środku pustyni.

Podczas swoich przygód Birkart poznał tylko jedną Amisztrajkę. Było to w mieście stołecznym Królestwa Ithor parę miesięcy po tym od ojca. Mieszkał tam w gospodzie, miejscu gdzie podawano przeróżne cienkusze, a co za tym idzie roiło się od drobnych pijaczków (znalazłoby się i parę moczymord). Tam doszły go słuchy o genialnej dziewczynie o orientalnym odcieniu skóry, która pobierała nauki w prestiżowej Akademii Wojskowej. Ponadto była najmłodszym w historii magiem bojowym o stopniu Twórcy, najwyższym jaki mógł w swej sztuce osiągnąć czarodziej. Piętnastoletni Birkart zafascynowany tymi wieściami, korzystając ze swoich zdolności, bo jakby na to nie patrzeć sam miał w zanadrzu parę sztuczek, dostał się na teren żeńskiego dormitorium, gdzie zastał Viridianę. Patrzyli na siebie przez chwilę- ona w nocnej koszuli, stojąca obok łoża, on oparty o framugę okna wkradający się do jej pokoju. Obyło się bez walki i, o dziwo, zachowali się w tej sytuacji jak dorośli. Birkart przedstawił jej powód swojej niezapowiedzianej wizyty. Viridianę zafascynował ten niewiele młodszy od niej chłopiec. Siedzieli oboje na jej łożu patrząc się sobie w oczy, niejako śledząc każdy ruch rozmówcy, dyskutując o magii, dziedzinie, która ich łączyła. Przedstawiali sobie nawzajem różne teorie, perorowali, deliberowali, argumentowali, kontrargumentowali, ripostowali. Przeprowadzili własne badania, wysunęli wnioski ze swoich obserwacji. Sporo krzyczeli, bo jak na całym kontynencie wiadomo, nikt nie pieprzy się tak namiętnie i bezpardonowo jak młodzi magowie odkrywający tajniki sztuki miłosnej, a to dlatego, iż sobie znanym sposobem, bez użycia eliksirów, czarodzieje wszelakiej maści potrafią uniknąć efektów niepożądanych związanych ze stosunkiem. W czasie ich znajomości zorientował się co do natury swojej towarzyszki. Podobnie jak on emanowała specyficzne mikrostruktury magiczne. Tym odróżniali się od innych magów. Te struktury były typowe dla istot stworzonych przy pomocy kamienia filozoficznego. Fakt, iż nie jest jedyny w swoim rodzaju dodał mu otuchy, ale wolał zachować tę informację dla siebie. Kto wie jak dziewczyna mogłaby zareagować na wieść o swoim prawdziwym pochodzeniu, o tym kim lub czym naprawdę jest? Więc Birkart poszedł dalej. Opuścił kobietę którą, choć przez chwilę kochał, uznając, że tak powinien zachować się mężczyzna- chronić tych których kocha. Więc uciekł z miasta i ruszył w świat.
Teraz jest w Amisztarze stolicy wielkiego Imperium, ma przy sobie pokaźną sumkę w złocie i ogromną ochotę na przetestowanie tutejszej kuchni". Przejście dosyć długiego mostu zmogło nieco maga. Przysiadł na ławce w kramie tuż przy wejściu do miasta. Od razu podeszłA do niego młoda dziewczyna odziana w zwiewny materiał otulający jej słusznej wielkości piersi i równie lekką spódnicę. Birkart włożył niemały wysiłek w powstrzymanie się od naturalnej reakcji na widok sutków kelnerki. Podziękował skinieniem głowy i wychylił cały dzban wody. A potem drugi. I napełnił u sprzedawcy wody swoje bukłaki. Następnie skierował się w kierunku miasta.
Było już późne popołudnie. Mimo to ulice pełne były ludzi chodzących w tę i we wtę. Stragany nadal pełne były wszelakich dóbr- od żywności, po sprowadzane z dalekiego wschodu materiały i kosztowności. Birkart rozglądał się za szyldem hotelu bądź gospody. Uważał w tłoku na ludzi. Wolałby nie łamać ręki idiocie, który spróbuje go okraść. Tak więc szedł przed siebie gubiąc się w labiryncie pełnym zapełnionych ludźmi uliczek.
— Przepraszam, gdzie znajdę miejsce do spoczynku?- zapytał pewnego kupca zwijającego stragan.
— A! Od razu poznać, że przyjezdny! Przegapiłeś zejście do dzielnicy hotelowej. Musisz się cofnąć i wejść w czwarty zakręt w prawo, później weź następny zakręt w lewo.
— Dziękuję dobry człowieku- odrzekł i rzucił mu złotą monetę.
Podążył w kierunku wskazanym przez sprzedawcę. Droga była długa i męcząca. W końcu stanął na drugim skrzyżowaniu. Po lewej miał dzielnicę hotelową- wskazywała na to zabudowa i wysokość budynków. Nie mógł oprzeć się pokusie i spojrzał co znajduje się po prawej.
I oczom jego ukazała się Dzielnica Czerwonych Latarni. Na sznurach między budynkami wisiały czerwone lampiony z papieru. Z ulicy słychać było gwar i wesołość towarzyszącą przeróżnym uciechom. Birkart otarł cieknącą z ust ślinkę i udał się w kierunku hoteli. Chuć nie dokuczała mu tak bardzo jak zmęczenie.

Dopiero w trzecim hotelu znalazł wolne miejsce. Sypnął złotem, wszedł na górę,prostacko zaniedbując higienę osobistą zdarł z siebie ubranie i walnął się na wyrko. Spał jak zabity.
Parę chwil po szóstym pianiu koguta zbudził się gwałtownie wykręcił rękę dziewczynie, która chciała zabrać jego rzeczy i rzucił ją na łóżko. Położył jej lewe ramię na plecach i przycisnął ciężarem swego ciała, a ważył ponad sto kilogramów z czego znaczną część stanowiły potężne muskuły. Łóżko zgięło się pod ciężarem i zatrzeszczało od nacisku.
— Jak w tym kraju każą złodziei?- szepnął kobiecie do ucha.
— Panie, ja tylko- jęknęła z bólu- sprzątam w pokojach- z trudem łapała oddech.
Wtedy puścił ją swobodnie.
— Przepraszam, nie znam waszych zwyczajów- powiedział- Pierwszy raz jestem w tego rodzaju przybytku.- zmieszał się Birkart. Zazwyczaj nie krzywdził kobiet, jak twierdzili różni ojcowie młódek, które w swoim życiu spotkał.
Dziewczyna otarła nadgarstek i odwróciła się do napastnika. Nie chciała spojrzeć mu w oczy, klient mógłby odebrać za bezczelność. Dlatego skierowała swój wzrok na jego klatkę piersiową. Owłosioną i muskularną. Widok ten zawstydził ją, więc spuściła wzrok, który przebiegł po jego równie zadbanych mięśniach brzucha. Wtem zatrzymał się na sporych rozmiarów części jego ciała. Przez chwilę podziwiała jego męskość. Doszła do siebie kiedy odchrząknął.
— Proszę nie przeszkadzać sobie w pełnieniu obowiązków- rzekł Birkart.
— Musi być pan potężnym wojownikiem- stwierdziła służka.
—Jestem potężnym kochankiem- odrzekł Birkart, wykorzystując nadarzającą się okazję.

C.D.N

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz